Przejdź do treści

Zapewne, choćby od czasu, do czasu, nikomu nie jest obce przeżycie, kontaktu z własnym umysłem. Gdy, takie nieszczęście mnie dotyka, budzi się w mojej głowie strach przed intelektualną mizerią i brudnymi mirażami politycznej wyobraźni pisowskich Bazyliszków.

Zapewne, każde dziecko wie, że w starożytności Bazyliszki wykluwały się z jaj znoszonych przez siedmioletnie koguty. Jak głosi legenda Bazyliszki to stworzenia, które rodzą się raz na sto lat. Żywią się wszelkiego rodzaju ssakami, ptakami, a także większością gadów. Są śmiertelnymi wrogami pająków. Zwłaszcza, tych czerwonych. Jad i odór Bazyliszków a nawet spojrzenie powodowało śmierć. Bazyliszek starożytny mógł sam siebie uśmiercić spoglądając zbyt stanowczo na swoje odbicie w lustrze. Bazyliszki współczesne, zwłaszcza polskie, przez wirus polityki zmutowane, luster się nie boją

No cóż, świat się zmienia. Dzisiaj w kraju nad Wisłą, Bazyliszki wykluwają się seryjnie i niemiłosiernie wrzeszcząc, na świat wyskakują wprost z kaczych jaj. Tak, czy inaczej, współczesny drób podobnie, jak i ten starożytny, dla ludzi dobrej woli, jest niezwykle groźny.

Wiem, że w ludziach znacznie więcej zasługuje na podziw, niż na pogardę, ale gdy przyglądam się obywatelom z piętnem PIS, wdrukowanym werbalną przemocą w ich umysły to, rodzą się w mojej głowie wątpliwości, czy tak, jest w istocie.

Spora część elektoratu PIS, ma umysły zarośnięte głupią ideologią, jak rzęsą i wodorostami bywa zarośnięty staw. Poprzez ten mokry i oślizły raster, nie są w stanie dostrzec, że z kaczego jajka, nigdy nie wykluje się łabędź. Tak samo, jak z chudego magistra prawa o duszy niewolnika, nigdy nie będzie uczciwego i rasowego prawnika.

Niezłomny pan prokurator Zbigniew, choć niekiedy na jego twarzy zauważyć można, jak jego, niezupełnie jeszcze ociemniałe sumienie, dramatycznie zderza się z jego mrocznym polityczno-prokuratorskim szalbierstwem to, człowiek niezwykle dzielny. To mąż stanu, który nie ślimaczy się, jak jakiś tam humanista, czy uliczny demokrata tylko, jako najwyższy strażnik pisowskiej jednomyślności, twardą prokuratorską ręką zło w dupę bezlitośnie leje. Jego ministerialna retoryka, jest plastrem na krwotoki zarażonej wirusem bolszewickiej ideologii kaczej filozofii. Pan naczelny prokurator, stosując metodę głuchego kapelana, przemawia, jak Владимир Ильич Ульянов, który przed laty głosił, że sprawiedliwość i prawo zapanuje tylko wtedy, gdy my bolszewicy, tą parę nierozłącznych kochanków w życie wcielimy.

U czcigodnego pana Zbyszka, nie prawo się jednak liczy, tylko wyrok. Na konferencjach prasowych głosząc piękne kłamstwa wygląda, jak ruda sowa spłoszona jaskrawym światłem. Jest przy tym przekonany, że kłamstwo i konfabulacja, są o niebo lepsze, niż parchata prawda. Jego tezy, są tak podniecające, jak dotyk nieuzbrojoną w rękawiczkę dłonią, gumki naciągniętej na sztywność męską podczas masturbacji. Nie zdziwiłbym się, gdyby w trakcie któregoś ze swoich płomiennych przemówień, dla potwierdzenia swojej magicznej mocy, wypuścił ćmy nosem te, które na co dzień mieszkają w jego mrocznej duszy.

Drodzy czytelnicy, spójrzcie tylko – nasz zacny i sprawiedliwy minister, jest piękny jak lucyfer i olśniewający, jak samo zło. Zachwyca. Czyż nie? Piękny demon. Prawda? Jeśli się zdarzy, że dziennikarze złapią go na bladze, wówczas potrafi przybrać groźną pozę, jak trącona patykiem ostryga. To zuch na schwał, który oprócz prychającego kota i uśmiechającego się szyderczo i złowieszczo ze swojego wysokiego krzesełka Jarosława, nikogo się nie boi.

Gdy, PIS wygra wybory, jego pożerająca czułość i bezbrzeżna miłość do prawdy i sprawiedliwość sprawi, iż nikt nie wymknie się z jego mocarnych dłoni, którymi z kunsztem kata ściśnie, każdą niepokorną tchawicę.

Stojący obok niego na wyborczym bilbordzie, piękny mężczyzna to, powszechnie znany obywatel Hrabstwa Kłodzkiego, słynący z kunsztownego rytuału myślenia. Ma uroczo wymięty sposób mówienia o tym, że jest prawym człowiekiem i sprawia przy tym wrażenie, jakby wierzył w to, że jest nieskończenie mądry i bezbrzeżnie dobry.

Pan Bogusław, mimo, iż nieustannie cierpi na głód władzy, który może wszystko pochłonąć, uśmiecha się z dyskretnym ciepłem, albowiem jest człowiekiem, o rzadko spotykanej w jego środowisku wrażliwości na los swoich bliźnich, a w dodatku doskonale wiedzie mu się z kobietami.

Ale, ale, uwaga szydercy i kpiarze! Pan Bogusław, mimo dostojnego wieku, jest żwawy, jak młody źrebak. Jego szalone ego należy traktować z nadzwyczaj delikatną czułością, albowiem niewielkie nawet zadraśnięcie go, tego Ego, to igranie nieomal ze zgonem. Przekonał się niegdyś o tym boleśnie, mój bardzo szorstki przyjaciel Janusz, nie bez powodu zwany przez jego osobistych przyjaciół, baronem Munchausenem.

Głupota, jak powszechnie wiadomo, dość często zawzięcie się upiera, a gdy zbiorowa wyobraźnia piewców PIS zaczyna dymić, to ciemnogród nachalnie i zajadle zaczyna buńczuczność swoją hardo manifestować. Doznając przy tym, jakiegoś sadomasochistycznego grupowego rozćwiartowania osobowości, co powoduję, iż wyznawcy pompatycznego Jarosława, wpadają w stan zawieszenia na nitce atawistycznego strachu przed obcymi, rodem ze snu czerwonego pawilonu. Ich mózgi samoczynnie kurczą się i rozkurczają, jak sterany akordeon, co sprawia, że głoszone przez nich prawdy, są jak mgliste, rozwodnione powietrze. Bawią się państwem, jak Pigmeje teleskopem, którzy nawet dzidą prosto rzucić nie potrafią.

Bolszewicy mówili, iż władzę sprawują z woli proletariatu. Naczelnik PIS zapalczywie woła, iż suweren go namaścił i nienawiść wzywa do apelu, co sprawia, że filozofia społeczno-polityczna Jarosława i jego psów pasterskich, jest tak finezyjna, jak grupowy sex na polu ryżowy.

W niezmiennie najpiękniejszej myśli o tym, że w życiu osobistym należy zacząć panować nad strachem. Natomiast w życiu politycznym nad wstrętem.

                                                                                                                                     Mirosław Rudziński – Gappa