Przejdź do treści

Ktoś kiedyś powiedział, że pamięć o duchach, które do gwiazd już odleciały, żyje w sercach i duszach tych, którzy przy życiu pozostali, i że nie tylko od święta duchy sercu bliskie – żyjący wspominają.

Pewnie tak jest. Jednakże pamięć ludzka, nie tych najbliższych, lecz kolejnych pokoleń o tych, którzy odeszli, dosyć szybko ulega zmąceniu i z biegiem czasu nieuchronnemu zatarciu. Po latach w najlepszym razie w pamięci dzieci i wnuków pozostaje imię i nazwisko. Czasem jakaś tragiczna lub śmieszna historia, anegdota i tyle.

Rok w rok, w ten listopadowy Dzień Zaduszny, a im jestem starszy tym wyraźniej to dostrzegam, iż ludzie wierzący, a szczególnie katolicy, mają ogromnego stracha przed śmiercią. Dzieje się pewnie tak, dlatego, iż indoktrynacja religijna, już od kołyski obarcza oseski ludzkie winą za grzech pierworodny. Straszy piekłem i czyśćcem. Smołą piekielną i rogatymi diabłami. Przez lata bezkarnie i bezwzględnie uprawiana przez ludzi kościoła kłamliwa filozofia o nieśmiertelności i zmartwychwstaniu, robi w końcu w duszach ludzkich wielce toksyczne błoto strachu.

Szczerze mówiąc, to nie bardzo rozumiem, dlaczego ludzie, którzy wierzą w nieśmiertelność duszy i ciała zmartwychwstanie, tak strasznie boją się obiecywanej przez duchowych pasterzy niebiańskiej nieśmiertelności. Wierząc w baśń o zbawieniu i zmartwychwstaniu nie dopuszczają myśli, że po fizycznej śmierci, ich świadomość nie przetrwa biologicznego rozkładu mózgu, wskutek czego zapadną się w nicość.

Mark Twain może mieć przecież rację pisząc, że: „Nie boję się śmierci, byłem martwy przez miliardy, miliardy lat zanim się narodziłem i nie doznałem nawet najmniejszej niedogodności z tego powodu”.

Słuchając muzyki duchów takich jak Marek Grechuta, Janis Joplin, Czesław Niemen, Wolfgang Amadeus Mozart, Arcangelo Corelli, Johann Sebastian Bach, Ludwig van Beethoven, Fryderyk Chopin, Johann Pachelbel i wielu innych jeszcze – duchów wspaniałych, poszukuję usilnie w pamięci zdań, które po moim zejściu ze sceny ktoś, kto za życia był mi życzliwy, zechciałby umieścić na mojej tablicy w kolumbarium. Po kilku godzinach, gdy świt zaglądał już przez okno mojego pokoju, olśniło mnie niespodziewanie i odszukałem zapomnianą prze ze mnie książkę Richarda Dawkinsa pod tytułem „Rozplatanie Tęczy” Znalazłem w niej kilka zdań, które pożyczę sobie od autora – na moje epitafium:

„Umrzemy i to czyni z nas szczęściarzy. Większość ludzi nigdy nie umrze, ponieważ nigdy się nie narodzi. Ludzi, którzy potencjalnie mogliby teraz być na moim miejscu, ale w rzeczywistości nigdy nie przyjdą na ten świat, jest zapewne więcej niż ziaren piasku na arabskiej pustyni. Wśród tych nienarodzonych duchów są z pewnością poeci więksi od Keatesa i uczeni więksi od Newtona. Wiemy to, ponieważ liczba możliwych sekwencji ludzkiego DNA znacznie przewyższa liczbę ludzi rzeczywiście żyjących. Zważywszy na te oszałamiająco małe szanse, to ty i ja, zupełnie zwyczajni, jesteśmy tutaj. My, uprzywilejowana garstka, którzy wygraliśmy na loterii narodzin, przy bardzo małych szansach. Jakim prawem skarżymy się na nieunikniony powrót do stanu poprzedniego, z którego olbrzymia większość nigdy nie została wzbudzona?”

        W niezmiennie najpiękniejszej myśli o tym, że mimo wszystko, świadomość jest wieczna.

                                                                                                                                              Mirosław Rudziński – Gappa.

Zdjęcie pochodzi z unsplash.com