Przejdź do treści

W stepie szerokim. Jareximus.

Gdy, w czasie stanu wojennego nosił w spodniach pampersa, był tak dzielny i straszny, iż Ubecja i ZOMO bały się go aresztować.

Mitologia.

Dawno, dawno temu, w zamierzchłych już czasach, o których historia na kartach swoich zanotowała, że były mityczne i brzemienne w skutki. W epoce, w której o odkryciu kablówki nikomu nawet się jeszcze nie śniło, a Bóg Ojciec nie dał jeszcze Ojcu Bogobojcu błogosławieństwa na budowę Dzieła Bożego zwanego durnie i dumnie Radiem, które Ma Ryja. W kraju położonym w środku Europy środkowej, ale leżącym nie wiadomo gdzie, bo w końcu Europa środkowa to ciemne zadupie, o czym na tajnych biesiadach w dziupli u Sowy, dźgając z gracją tępym szydłem rzodkiewki nadziewane jajeczkami syberyjskiego łososia, autorytatywnie zaświadczali łapczywi i zachłanni Pożeracze Ośmiorniczek.

W tym na wpół zapowietrzonym królestwie leżącym gdzieś pomiędzy Odrą a Wisłą, w czasie powojennego chaosu, gdy czynem i pieśnią, albo na odwrót, budowano komunizm, u schyłku wiosny 1949 roku, zdarzył się cud. W tej samej astronomicznej sekundzie, z jednego, tym razem polskiego i to w dodatku ludzkiego jajeczka, co po latach okaże się być znamiennym, poczęty został, wraz z bratem swoim milutki osesek, który mimo sinoczerwonej barwy, pachniał świeżością wiosennego poranka, co sprawiło, że nikt nie dociekał, dlaczego miast barwy białej obok pięknej żywej czerwieni znalazł się złowrogi, diablo trupi, siny kolor.

Kolor czerwony to, kolor żelaza a kolor biały to, barwa marmuru. Wie to, każdy patriota mieszkający w tej pięknej nadwiślańskiej krainie, albowiem człowiek z wąsami, wykuty starannie w marmurze i żelazie milicyjnymi pałkami to, przenajświętsza ikona wolności członków plemienia Lechitów. Tych gorszego sortu oczywiście.

Ewolucja, lub czego nie można wykluczyć, Wielki Niebieski Architekt, podczas aktu tworzenia, tego pokurczonego sinoczerwonego Stworzenia, coś pokręcili i zamiast białego pigmentu wstrzyknęli w ciało przyszłego Naczelnika Państwa emulsję o zdecydowanie silnie sinej tonacji, charakterystycznej dla prymitywnych form życia, jakimi są samożywne bakterie zwane cyjanobakteriami. Te archebakterie, organizmy jednokomórkowe, nie mylić z komórkami jednojajowymi, spokrewnione z eukariontami, czyli z pierwotniakami i grzybami, mają genialną zdolność do pochłaniania światła słonecznego. Z tego też powodu nasz sinoczerwony osesek, gdy już wyewoluował w dojrzały byt ludzki nie mógł zostać człowiekiem z żelaza lub marmuru, ponieważ wokół niego od pierwszych chwil pobytu na planecie zwanej Ziemią panował złowrogi półmrok przez, co artyści rzeźbiarze, nie byli w stanie uchwycić heroicznego wyrazu jego niewielkich rozmiarów postaci.

Nadmienić tutaj z całą starannością muszę, że brat jego, kropla w kroplę rodzony, też był świeży, ale barwy różowej i dużo mniej pomarszczony. Przez co, gdy tylko przestał bezmyślnie wrzeszczeć i uśmiechając się niewinnie z życiem ochoczo się przywitał, od razu budził więcej pozytywnych, wręcz ciepłych uczuć, od swojego jednojajowego, co też znamienne, brata ponuraka.

Cichy Bohater.

Świat się zmienia. Po ckliwych chwilach pieszczot szczęśliwego peerelowskiego dzieciństwa, w życiu jednojajowych bliźniąt z Pięknego Brzegu, konwiktu księży pijarów, zaszły fundamentalne zmiany. Okazało się, iż jeden z braci, ten sinoczerwieniutki i bardziej pomarszczony, podobnie jak Euklides, okazał się być osłem. Z tą jednak różnicą, że zwierz, który nosił to słynne imię, w niezwykłej powieści Stefana Themersona, rzeczywiście był kłapouchym bardzo sympatycznym i mądrym osłem budzącym w środowisku POganiaczy capów z Wiejskiej niekłamany zachwyt.

Natomiast Osiołek, ten smoleński, który jako jedyny ocalał z zamachu smoleńskiego, bo go tam, w chwili tej patriotycznej próby, po prostu nie było, podobnie zresztą jak i samego termobarycznego bombowego zamachu, jest nosicielem groźnych absurdów i paradoksów. Niebezpieczne te wirusy próbuje niezdarnie ukrywać pod maską pseudo logicznych wywodów płomiennie wygłaszanych z niewielkiej drabinki, którą noszą za nim po Krakowskim Przedmieściu jego jednokomórkowi pretorianie. Ów jednojajowy mąż stanu, stanu wojennego oczywiście i cichy bohater wojny Polsko-Jaruzelskiej, ku utrapieniu wielu Porządnych Obywateli, konfabuluje swoją heroiczną historię o tym, jak to, z narażeniem zdrowia i życia walczył za wolność swoją i swoją.

Ten niewielkich rozmiarów jednojajowiec, który mimo, iż jest tak mały, zdołał niezwykle skutecznie zakłócić istotną dla państwa i narodu równowagę, ma ksywę „Cichy”. Nadali mu ją kombatanci wojenni z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, których dzisiaj, zżerany przez wstyd tchórzostwa, próbuje rękami błaszczakowskiej Policji wsadzić za kraty. Ochrzcili go mianem Cichego nie dlatego, że miał cokolwiek wspólnego z Cichociemnymi żołnierzami Polskich Sił Zbrojnych, lecz dlatego, że gdy w 1981 roku nieustraszeni potomkowie Janka Wiśniewskiego, który jak każdy prawdziwy patriota pamięta – od zabłąkanej kuli w grudniu 1970 roku na wznak bohatersko padł – koktajlami Mołotowa atakowali przeważające siły zbrojne kiszczakowego ZOMO on, Jareximus, takie bowiem imię przybrał jeszcze latem 1968 roku na parafialno – patriotycznym obozie zuchów pod Toruniem, bardzo starannie w rodzinnym żoliborskim gniazdku pod kocykiem się dekował, nucąc słynną pieśń mistrza Wojciecha: „… Nie ma jak u mam ciepły piec cichy kąt…” Nucił łamiącym się od łez głosikiem, wtulony w nagie i zimne żeberka żeliwnego kaloryfera, i miał większego jeszcze stracha, niż wówczas, gdy razem z bratem świsnęli księżyc. Dziś opowiada o tamtych legendarnych czasach, że był tak dzielny i straszny, iż Ubecja i ZOMO bały się go aresztować, ponieważ dostawy pampersów do jednostek kiszczakowskiego aparatu bezpośredniego przymusu, ze względu na chroniczną reglamentację, na czas chłopcom zomowcom, nie były dostarczane. A nie od dziś wiadomo, że obszczany ze strachu zomowiec to, zaledwie ćwierć zomowca. Na Jareximusa trzęsącego się u mamy pod kocykiem to, za mało.

Pamiętam te noce bez księżyca. Były straszne. Zwłaszcza dla lunatyków. Wtedy to właśnie Rogers Woters wraz ze swoją kamandą Pinka Floika skomponował muzykę pod znamiennym tytułem: The Dark Side of the Moon.

Oddziaływanie tej ciemnej strony Srebrnego Globu na wrażliwą i czystą duszę młodego Jareximusa, w której hormon wzrostu szaleńczo szalał, oraz skutki zalatującej siarkowodorem ulicznej ekstrawagancji z przed lat polegającej na noszeniu przez chłopców stoczniowców z Chyloni i Grabówka na spróchniałym skrzydle drzwi opadłych na ziemię zwłok Janka, imiennika naszego najlepszego agenta Hansa Klosa vel J23, sprawiły, iż Jareximus dotykając delikatnie swojego czoła – czoła intelektualisty – przekonał nafaszerowany bredniami swój umysł, że w jego żyłach płynie błękitna krew książąt Lechistanu, z linii tych z Pięknego Brzegu.

Tak minęła szumna młodość naszego narodowego bohatera. Lecz hormon wzrostu, mimo upływu czasu, nieustannie w jego organizmie szalał czyniąc coraz większe spustoszenie. Hormon szalał a Jareximus podobnie jak Oskar, bohater Blaszanego Bębenka Güntera Grassa, ciągle i nieustannie nie rósł.

Lata mijały. Hormon szalał. Jareximus nie rósł. Rosła natomiast liczba jego wrogów. Dzisiaj arystokrata ten ma ich bez liku. W swojej większości uważają go za dziwaka, za pobratymca nieomal, Donatien Alphonse Francois de Sade. Znanego miłośnikom literatury sadomasochistycznej, jako Markiza de Sade.

I choć Jareximus mimo, iż hormon wzrostu nieustannie pustoszy jego organizm, nie ma w sobie ani jednego nawet atomu sadysty dentysty to, skojarzenie owe przylgnęło do niego jedynie z tego powodu, że nie sypia On – ten, mały wielki mąż stanu, w małżeńskiej alkowie, ze swoją osobistą, przez co pyszną, że aż, mniam, mniam, białogłową, tylko współżyje samotnie i lekkomyślnie z kotem nielotem. Opinia ta, nie jest jednak do końca uzasadniona, ponieważ nikt nie wie, czy kot Jareximusa to kot, czy może kotka. Jeśli jest to kotka, to na rany Chrystusa – Jareximus nie jest dziwakiem, a skojarzenia ze słynnym Markizem są daleko, oj daleko chybione.

Mirosław Rudziński – Gappa

Koniec części pierwszej. W części drugiej opowiem, o czym, siedząc pod chórem w Toruniu u Ojca Bogobojca rozmawiał Jareximus z prokuratorem Zybixm Ziobroximusem.

 Zdjęcie pochodzi z unsplash.com