Przejdź do treści

Okruchy, z tomiku opowiadań na wpół debilnych.

W stepie szerokim.

Część druga. Wesoła kompanija.

Przesłanie.

Wkładaj całą duszę w jedno ćwiczenie. To, bardo potrzebne na drodze Twojego duchowego rozwoju”. Tak przed laty spowiednik, tuż przed przyjęciem drugiego sakramentu z listy sakramentów świętych, przemówił do młodziutkiego wówczas Jareximusa, który nadchodzącą swoją wielkość już, jako młodziutkie chłopię intuicyjnie przeczuwał.

Duchowny ów, szepnął mu przez kratkę konfesjonału, taką oto sentencję – „Skupiaj uwagę na tym, co zazwyczaj wykonujesz machinalnie, jak oddychanie, mrużenie oczu, czy, co najważniejsze, gdy zanurzasz się w rozkosz wieczornej masturbacji. Rób to zawsze, to znaczy skupiaj uwagę, ilekroć czujesz się zbity z tropu. W ten sposób pozbędziesz się napięcia i pozwolisz intuicji działać swobodnie. Wówczas dla niektórych problemów nie do rozwiązania, rozwiązanie się znajduje. Ból, który zdawał Ci się nie do zniesienia, gdy radośnie w dłoń wytryśniesz, nagle, jak ręką odjął, mija. Nawet ten smoleński. Sięgaj do tej techniki, tej masturbacyjnej także, przed wszystkim, zawsze wtedy, kiedy musisz stawić czoła trudnej sytuacji”.

I pamiętaj dzieciaku, rzekł po namyśle mąż w czarną sukienkę odziany: „głupocie wolno powiedzieć wszystko. Głupota Jareczku, w swojej błazeńskiej szczerości, jest zarówno maską jak i demaskacją”.

Dzisiaj po wielu latach możemy bez trudu dostrzec, że ów duchowny z Pięknego Brzegu, konwiktu księży Pijarów, ojciec dzisiejszego Ojca Bogobojca z Torunia, miał rację. Drogi życiowe takich wspaniałych afirmantów jak Antoni, Michał, Zbyszek, Beata, Arkadiusz, czy Wielki Mistrz głupoty doskonałej – Rysio Obatel, że o wiecznie nienasyconej doczesnością pani nauczycielce akademickiej Krystynie Puszystej, już nie wspomnę, ujawniły obłudę w czystej formie i ograniczenie wszelkiej powagi. Pamiętać jednak należy, że głupota ma to do siebie, iż nigdy nie ukazuje się we własnej nagiej postaci. Oczywiście, poza babską gadaniną pani Premier i bajdurzeniem rzeczniczki – wodniczki Beaty o pysznym nazwisku, które kojarzy się nieodparcie z tradycyjnym ciastem kuchni polskiej. I choć parafianki owe, kobiety z najwyższych sfer, wiedzą o tym doskonale, że ich austriackie gadanie niewielu zachwyca to, mimo wszystko, z nieukrywaną radością stan swojej nagości intelektualnej światu bezwstydnie prezentują. Ot, taka parafialna pornografia. I tyle.

Przy czym, Pani premier to taki szczególny rodzynek w wesołej drużynie Jareximusa. Lubię ją bardzo, gdy z marsową miną mówi do swojego ludu, że jest dobrze a będzie jeszcze lepiej. Widać wtedy wyraźnie, jak niezwykle celnie ujął to, Ludwik Dorn, wyzwoleniec, zwany niegdyś trzecim bliźniakiem braci z Pięknego Brzegu, iż Beata jest jedynie podpinką do broszki. Jej nieustannie zafrasowanej fizis, brakuje tylko wałków do ondulacji. Ten prosty zabieg, być może złagodziłby nieco kwaśno ponury wyraz jej twarzy.

Czytelniku nie zrażaj się jednak, tymi nieco ogólnymi rozważaniami i podążaj dalej za mną w głąb tej mini futurystycznej opowieść.

Rozmowa w katedrze.

U schyłku lata roku pańskiego 2017, leżałem sobie pokornie, spokojnie, starannie i nienagannie, tak zwanym krzyżem, pod chórem w Świątyni Gwiazdy Nowej Ewangelizacji. Wspaniałym „Przybytku Wiary” malowniczo położonym na prawobrzeżnych ziemiach Torunia.

Wyglansowana do granic boskiego blasku, marmurowa posadzka Domu Pańskiego, którego jedynym właścicielem jest Ojciec Tadeusz, mile chłodziła rozgrzane do białości szajbki wirujące w moich skroniach, z prędkością zbliżoną do pierwszej prędkości kosmicznej. Gdy ukojenie wydawało się być już tuż, tuż i szajbki zaczęły zdecydowanie zwalniać, a moja aberracja umysłowa zaczynała przybierać delikatne barwy ochronne, usłyszałem niepokojący szept.

Uchyliłem, ciążące mi jak ołowiane przyłbice powieki i spoglądając z żabiej perspektywy dostrzegłem w głębi pod ścianą, niewielki zydelek i siedzącego na nim niedużego, z krótkimi nóżkami, człowieczka. Wyglądał na kogoś, kogo brzemię wielkiej odpowiedzialności niemiłosiernie przygniata ku ziemi. Ów fracht sprawiał, że wydawał się być jeszcze mniejszym, niż był w istocie. Przez krótką chwilę zrobiło mi się go bezbrzeżnie żal. Jednakże, ta moja wysublimowana empatia prysła jak bańka mydlana na wietrze, gdy do zydelka i zwisających z niego swobodnie niewielkich stóp, zbliżyło się jakieś monstrum w wyglansowanych czarnych katowskich trzewikach i równie jak śmierć czarnych spodniach w kant. Osobnik ów oblicze miał jakieś, takie szydercze. Przystaną o krok od zydelka i spoglądając na człowieka, który na nim spoczywał, przybrał postawę zasadniczą i podejrzanie pokorną. Postawę na pierwszy rzut oka nieco cyniczną, nie mniej jednak, podszytą wielkim strachem. Po dłuższym milczeniu człowiek z zydelka zwrócił głowę w stronę stojącego jaszczurczo osobnika i z grymasem na twarzy cicho przemówił:

– Ziobroxsimusie, nie uwierzysz, ale życie staje mi okoniem na drodze do marzeń. Przecież prawem natury jest to, że silni polują na słabszych i w końcu ich zjadają. Więc, o co do licha, tym słabeuszom z Totalnej Opozycji chodzi?

O cholerka, pomyślałem sobie. A moje szajbki znowu zaczęły przyspieszać. Naczelnik Państwa i jego bazyliszkowaty chart, tuż obok mnie. To nie może być prawdą – z niepokojem skonstatowałem.

– Mój ty życiowy barometrze, pokornie zasyczał jaszczur przebrany za charta. Prawo naturalne nie jest jeszcze wpisane do Konstytucji, ale przysięgam na pamięć mojego zamordowanego podstępnie przez lekarskie strzygi ojca, że niedługo prawem będzie, już tylko Twoja, i niczyja inna, wolna od myśli wszelkiej, wola. Naczelniku ty mój homeryczny.  Z właściwą sobie pokorą szagryn cichutko chlipną. 

– Ja, mówi dalej scenicznym szeptem Jareximus, jestem przecież bardzo silny, bo ma ten sam genom, albo chromosom, no coś tam, co Napoleon Bonaparte też posiadał, a mimo to, nie jestem wstanie zrobić siekanego kotleta z Tusximusa, swobodnie hasającego po europejskich salonach. Dlaczego?

Zibix, ośmielony tym prawie ludzkim wyznaniem i nieludzkim jak na Jareximusa wzruszeniem, z pewną dziewiczą nieśmiałością warana i buszującymi motylami w brzuchu, bo przecież szczerze kocha swój życiowy barometr, kładzie swoją plebejską dłoń na jego mężnym magnackim ramieniu i również szeptem mówi:

– Jareximusie! Fscynatorze ty mój! Dzieje się tak zapewne, dlatego, że mylisz tragicznie kształt Sali Sejmowej z architektoniczną kompozycją Rzymskiego Koloseum. Mocarzu mój, wiem, co mówię, bo studiowałem Prawo Rzymskie, choć przyznaję, że nie wiele z tego, co podówczas usilnie starałem się pojąć, dzisiaj pamiętam. Pewnie, dlatego, że nigdy nie byłem w Rzymie, a Rzymskie Prawo wykładane w Polsce to, po prostu kpina. Po, co zresztą, miałbym cokolwiek pamiętać, skoro ty, mój dobroczyńco, jesteś moim Cezarem. Prawdą jest, mój Hegemonie, rzecze pierwszy Prokurator Pislandu, iż Cesarze Rzymscy rządzili dzięki krwi gladiatorów, która w piach Koloseum wsiąkała szkarłatnymi strumieniami. Jednakże, Dawco Pamięci Narodowej, posadzka sejmowa ma nieco inną chemicznie strukturę, niż arena Koloseum. Utoczona krew z torsów Permanentnej Opozycji nigdy w nią nie wsiąknie, co grozi wdepnąwszy w tą, wcale nie błękitną przecież maź, niebezpiecznym poślizgiem. A wtedy wredni dziennikarze skomentują to w stylu: „Och ślisko rzekło Oślisko”. Dlatego też, rozkazodawco ty mój jedyny, Wysokiej Izby nie da się użyźnić czerwonymi ciałkami PO przez, co na Wiejskiej nigdy nie wyrosną piękne czerwone maki, jak te spod Monte Casino, które tak kochasz.

Po tych słowach umysł Jareximusa zapadł się mocno w myśl jakąś głęboką. Zibix, był w połowie ukłonu i miał już w pokorze odejść, gdy żoliborski Kawaler Orderu Zwycięstwa Świętego Jerzego, nieoczekiwanie wyszeptał:

– A moja Puszysta Krystyna, kwiat mój pięknie pachnący, poczęta została przecież na Sali sejmowej, przez myśl moją zapłodnioną świętym nasieniem Ojca. Uwierzysz prokuratorze mój, ciągną dalej myśl swoją ciężką, żoliborski ryczka. Ojcowie z Radia, które Ma Ryja donoszą mi potajemnie, że Rydzykus ma nasienie święte, bo pija do obiadu najwspanialszy wynalazek wszechczasów, jakim jest woda święcona. Sam ją zresztą sobie święci, bo ma ku temu stosowne, przez Boski Sanepid z Watykanu, wydane pozwolenie.

Wiesz Zibixe, ten nasz ojczulek to pies pasterski, dla którego na składzie watykańskich gadżetów nie było dość dużej owczej skóry, w którą ten toruński piecuch mógłby się zmieścić. Ojciec Dyrektor, to klasyczny przykład łotra w habicie. Rzadko, bardzo rzadko można spotkać człowieka, który byłby tak jak on dotknięty chorobą chciwości i bizantyjskiej rozpusty. To rabuś, który nie boi się doczesnej kary. To katolik hipokryta, który gdyby mógł bez mrugnięcia okiem obrabowałby duszę drugiego człowieka ze wszystkiego, co piękne i dobre. Ale przyznasz Zibixe, że do ujadania nadaje się znakomicie. Wypowiedziawszy te przeżarte głęboką mądrością słowa zapadł ponownie, tym razem, w płytsze zamyślenie.

Zibix stał nieporuszenie. Po chwili lękliwie wyszeptał. Zibix zawsze szepce, bo boi się podsłuchów, które sam Płaszczakowi każe zakładać. Niestety Zibix, ma króciutką pamięć podręczną i nie pamięta, komu i kiedy podsłuch rozkazał założyć. Bywa, że sam siebie podsłuchuje i wtedy czuje największe podniecenie. Płaszczak, lubi dodawać Zibixsowi w ten sposób animuszu.

Wodzu mój, szepce do ucha Jareximusa Zibix – jeśli się uważnie przyjrzeć, zwłaszcza z profilu twojej Puszystej Krystynie, to z jej urodą nie jest tak najgorzej. Zwłaszcza, gdy zajada ukradkiem sałatkę warzywną. Wygląda wtedy niezwykle kwieciście, albowiem żadne słowo nie jest w stanie skalać jej dużych ust. A już tak na zupełnym marginesie, czy nie sądzisz hegemonie mój, że Puszysta mogłaby swoimi ustami jadać szparagi w poprzek?

A mówiąc zupełnie już poważnie. Kilka dni temu mój człowiek doniósł mi o pewnym incydencie z udziałem Puszystej, jaki miał miejsce w klubie tenisowym.

– W klubie tenisowym? Zdziwił się Jareximus.

– Tak mój Fscynatorze. Puszysta Krysia, poza tym, że jest nauczycielką i dochtorką zrehabilitowaną, jest także niezwykle ambitną tenisistką. Nie tak dawno, przed grą w tenisa Krysia wraz z Beatą z Ostrowa Mazowieckiego i tą Beatą z Sycowa, przebierały się w swoje skąpe białe stroje tenisowe, gdy nagle do pomieszczenia szatni damskiej wbiegł nagi mężczyzna, mój człowiek z resztą, z papierową torbą na głowie.

Beata, ta z Sycowa, patrzy na jego klejnoty i ze stoickim spokojem w głosie mówi: – To nie mój mąż. Druga Beata, ta z Ostrowa, robi to samo i po chwili zadumy mówi: – Tak rzeczywiście to, nie jej mąż. Natomiast Puszysta, ta z Wojcieszowa, nadymając policzki i niepokojąco rozchylając usta mówi: Ba nawet nie jest członkiem naszego sejmowego klubu.

Na wieść o tym smakowitym incydencie, Maciereximus szyderczo zauważył, że Puszysta jest wielka nie dlatego, że jest gruba i została poczęta z Twojego żebra mój Hegemonie, tylko dlatego, że intuicyjnie wyczuwa, co dla narodu jest najlepsze. Jest tak infantylna, że łyknie każdą bzdurę i będzie z zapałem rekomendować prawdziwym Polakom zapach gnijących śledzi, jeśli tylko ty, Hegemonie mój jedyny, orzekniesz, że jest to wyrafinowana patriotyczna perfuma.

Jareximus, uśmiechną się i protekcjonalnie pogroził Zibixsowi wskazującym palcem. Po czym wziąwszy głębszy niż zwykle oddech powiedział. Zibixe, nie wymagaj zbyt wiele od panny naszej Puszystej. To, że ma przydomek „Profesor”, to tylko taki tani żarcik. Przecież nawet dziecko już wie, że mózgi wielkości kilku miligramów nie wykazują żadnych oznak inteligencji. Działają bardziej jak odruch. Jeden neuron żyjesz. Dwa neurony poruszasz się. I wtedy zaczynają dziać się ciekawe rzeczy. Nie zaprzeczysz Zibixe, że nasza panna Puszysta porusza się tak powabnie, iż stare rosyjskie powiedzenie, mówiące, że: – „więcej much złapiesz na miód niż gówno” – staje się ciałem. Poza tym blask i światłość bijąca z jej oczu jest porażająca. To blask niezwykły – blask krowiego szaleństwa.

– Tak mój Motywatorze – coś w tym jest.

– Zibixe, wiesz dlaczego jeszcze formalnie nie jestem naczelnikiem państwa?

– Nie mój Hegemonie?

– Bo mój dwór, no może poza tobą, to same miernoty i nieudacznicy.

– Spójrz tylko na tego Płaszczaka. To płaz, nie człowiek i podobnie jak ta gromada zmiennocieplnych kręgowców oddycha parą wodną zawartą w powietrzu. Stąd zapewne to nieustannie zamglone spojrzenie i charakterystyczne, gdy przemawia, wystawianie języczka. Mariusz, chwilowo minister, zanim zjawi się w radiu lub telewizji lubi zasiąść w swoim ministerialnym fotelu i zapalić zioło. Ludzie mają różne przyzwyczajenia i nie ma, co wydziwiać. Jednak Mariusz jest trochę dziwny. Wyobraź sobie Zibixe, że on nigdy nie zje śniadania zanim nie upoluje kilku komarów. Co najmniej czterech. A w chwilach wolnych od gwałcenia Temidy, odwiedza ZOO i próbuje pod osłoną nocy łapać szympansy na lasso. Poza tym jak mi ostatnio doniósł Zamularczyk, wiesz ta upupiona papuga od namylania głupot w TV, Mariusz, ma jeszcze jedną oryginalną słabość, której się bardzo wstydzi. Otóż uwielbia pod wieczór paradować w pidżamie z orderami na plecach, które kupił na pchlim targu w Berlinie. Ale nie to jest najgorsze. Mariusz, ma taki niezwykły zwyczaj, że leżąc późnym wieczorem w łóżku z zamkniętymi oczami, uważnie nadsłuchuje dziwnych głosów. Udając, że zasną wstrzymuje oddech i w chwili, gdy słyszy dźwięk ksylofonu z „Dziadka do orzechów”, wyskakuje nagle z łóżka, zapala światło i krzyczy do szmacianych lalek i ołowianych żołnierzyków: „A mam was !!!”. O poranku budzi się zawiedziony faktem, że jego plastikowe lalki mają go głęboko gdzieś i sfrustrowany mknie do ministerstwa Policji, w poszukiwaniu potwierdzenia swoich chorych sennych teorii. Po drodze spotyka na Wiejskiej przechadzającego się niespiesznie czarnego Łabędzia, który skutecznie utwierdza go, w przekonaniu, że jego teorie chwilowo się potwierdzają. Biedny chory człowiek, ten nasz Mario. Westchnął ze smutkiem Jareximus.

Po tych słowach Zibix wpadł w zadumę. Przypomniał sobie bowiem, że już w dzieciństwie chciał zostać astronautą, ale okazało się, niestety, że ma lęk wysokości. Zatem, aby jednak kimś być i wysoko latać, postanowił skończył prawo i wstąpić na dwór jakiegoś możnowładcy.

W szkole podstawowej na lekcjach przyrody Zibix dowiedział się, że bagno jest niezbędne do oczyszczania wody. Dlatego też, już, jako dorosły człowiek postanowił stworzyć bagno polityczno-prawne niezbędne do oczyszczania wody święconej. W tym też celu ochoczo przystał do drużyny Jareximusa.

Zibix, mimo, iż z Rzymskiego i każdego innego prawa niewiele kuma, to ma jeden wrodzony dar. Otóż doskonale wyczuwa i w lot pojmuje uczucia, jakie targają duszą jego niziutkiego Hegemona.

Odczekawszy stosownych kilka sekund, zupełnie niepostrzeżenie skierował rozmowę w inną stronę.

– Maciereximus, mój Panie, ta fantazyjna postać, jest karykaturą demokracji. Ten gość nigdy nie był żołnierzem, bo wszystkie żołnierskie buty były zbyt wielkie dla jego wysublimowanych inteligenckich stóp. Ten nie żołnierz, który nie poległ w Smoleńsku, bo spóźnił się na samolot, jest bardzo kiepski. Żeruje na bladej legendzie Twojego Wielkiego brata i nie dostrzega, iż wygląda jak stara łysiejąca kura. Nawet prezes kura z TV wygląda lepiej. Antoniusz usta ma zawsze kwaśno zaciśnięte a oczy błyszczą mu jak u starego satyra. Twarz w ogóle ma brzydką. Coś pomiędzy naszym wspaniałym człekokształtnym bratem mniejszym rezydującym w ZOO, a dzwonnikiem z Notre Dame. Z tą jednak różnicą, że Quasimodo miał piekną duszę. Hegemonie mój, kontynuuje z zapałem Zibix, słyszałem, że przed wielu laty, żył na świecie człowiek bez twarzy. Pomyślałem, więc sobie, że gdyby Antoniusza twarzy pozbawić to, nie straszyłby przynajmniej nietoperzy, które było nie było są przecież pod ochroną. Zibix, skłoniwszy się głęboko, bardzo głęboko, bo Jareximus wciąż niewzruszenie siedział na niziutkim zydelku, w obawie o te cholerne podsłuchy wyszeptał: mocarzu mój, panie życia i partyjnej śmierci, Maciereximus to zdrajca, to zaprzaniec pospolity. Szlajając się po poligonach opowiada, że jesteś wielki jedynie, dlatego, ponieważ jesteś bardzo przeciętny. Głosi, że podmiotem demokracji, nie staje się ktoś najwybitniejszy, jak choćby on, tylko jakaś mała szarość i smutna samotna przeciętność, taka jak ty Panie. Łże, że demokracja twojej partii to, system, który obraca się wokół jednego małego głupca, który – w swojej przeciętnej przeciętności – reprezentuje wszystkich głupców – tych, którzy na ciebie, o boski, głosowali. Hegemonie mój nie sądzisz, że to, chory organizm?

Zwróć uwagę, mój Fscynatorze, iż myśl Antoniusza o zamachu smoleńskim rozprzestrzenia się z taką sama prędkością jak wszechświat a może i szybciej. Są tacy, co mówią, że Antoniusz jest w posiadaniu specjalnego koreańskiego elektromagnesu do zwalczania szkodników. Tych ryjących i pełzających. Podobno nie będzie musiał używać już durszlaka do rozsiewania azotoksu nad głowami tych, którzy w smoleński zamach termo baryczny Putina nie wierzą.

Po tym orędziu Zibixsa, usta Jareximusa wykrzywił prawie niewidoczny grymas uśmiechu. Zamyślił się jak to ma w zwyczaju chwil kilka i powiedział:
Zibixie, jeśli chodzi o zdrowie Maciereximus, to trzeba uczciwie powiedzieć, że nie jest jego winą to, iż klepki trochę mu się rozeschły i nieco skrzypią. Zarówno okres prenatalny jego rozwoju jak i wczesne niemowlęctwo, przebiegało niezwykle traumatyczne. Nikt, gdy był oseskiem, go nie dotykał, nie głaskał, nie tulił do pełnych mleka piersi. Nie pieścił jego małych stópek i nie całował jego słodkiego pępuszka. A jak wiesz mój uczony przyjacielu, oseski najbardziej pieszczot takich właśnie potrzebują. Zibixie, uwierz mi, że wiem o czym mówię. Do dzisiaj doskonale pamiętam te łaskotki, którymi moja góralska niania mnie obsypywała.

Ale nie to w początkach życia Antoniusza było najgorsze. Wiesz zapewne mój wierny zauszniku, czym dla mężczyzny jest pełna słodkiego mleka pierś kobiety. Wiesz – prawda? Widzę, że wiesz, bo się ze smakiem oblizujesz. Otóż wyobraź sobie, że nasz Antoniuszek, nie był karmiony kobiecą piersią, tylko gumowym smokiem naciągniętym na bezduszną butelkę. To okrucieństwo jego opiekunów sprawiło, że już bardzo wcześnie zapadł na Odrę. Chorobę prawie nieprzeżywaną, przywleczoną z Afryki przez podłych Saracenów. Takich dzisiejszych uchodźców, tylko bardziej dzikich. Zaraził się droga kropelkową, stąd te białe przebarwienia w jego rozbieganych szaleństwem oczach.

Organizm Antoniusza miał od zawsze słabość do kropelek wszelkich. Gdy tylko pod koniec upalnego lata przeszedł Odrę, to już jesienno-zimową porą, ciągle jeszcze, jako osesek, bo jest szczególnym przypadkiem, zachłysną się kropelkami płonicy. Ten wredny paciorkowiec zwany Szkarlatyną, wpuścił do wnętrza jego wrażliwego organizmu toksyny typu A – anty, B – butny i C – cudak.

Antoniusz, to Polski ludowy komisarz obrony. Coś na kształt marszałka Klimienta Woroszyłowa. Podobnie jak Klimek, Antoniusz jest wyjątkowo marnym dowódcą i żadnym strategiem. Ale podobnie jak Klimek, który był jednym z najbliższych ludzi Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwili i człowiekiem współodpowiedzialnym za czystkę w Armii Czerwonej, która pochłonęła bezpowrotnie połowę kadry oficerskiej licząc od pułkownika wzwyż, tak Antoniusz jest moim, Jareximusa – czyścicielem. I nie dam go Zibixie nikomu tknąć. Pamiętaj o tym. No chyba, że będę musiał. A wiadomo – mus, to mus. Po tych słowach zapadło już tylko nabożne milczenie.

Epilog

Moje szajbki wysłuchawszy tej rozmowy zaczęły wirować nieco wolniej, ale za to w przeciwnych kierunkach. Sprawiło to, iż zacząłem postrzegać Jareximusa nie, jako Małego Naczelnika i  Wielkiego Męża Stanu tylko, jako emanację świadomości błazna. Z tą jednak różnicą, że nie jest on „mądrym głupcem”, tylko idiotą zgrywającą się na mądralę w nadziei, że zostanie to uznane za wyraz głębokiej mądrości. Ten Pół Naczelnik, stosuje prehistoryczną bolszewicką zasadę ciężkomyślności. Nieustannie sądzi a wierni zausznicy utwierdzają go w tym przekonaniu, że ma głupców za słuchaczy i zgrywając się na intelektualistkę wierzy w siłę infantylnej zasady, że najmądrzej jest wobec głupiego mówić i działać głupio. To klasyczny, wręcz kliniczny przypadek Dyzmy. Z tym, że Nikodem w swoim obłędzie był przynajmniej zabawny.

Ilekroć przyglądam się smętnej twarzy Jarosława, zastanawiam się, jaka jest różnica pomiędzy kaczką a łabędziem. Olśnienie spłynęło na mnie tak, jak Duch Święty spływa na wiernych poszukujących prawdy w wierze, podczas kazania Ojca Tadeusza. Człowieka, który nigdy nie zawodzi swoich przyjaciół bez powodu. Robi to jedynie dla pieniędzy, kobiet i interesów. Cała reszta – spoko.

Otóż, słuchając tego maga z Torunia zrozumiałem, że różnica pomiędzy łabędziem i kaczką, jest dokładnie taka, jak pomiędzy owacją na stojąca dla perfekcyjnego kunsztu tancerzy Teatru Bolszoj, tańczących w „Jeziorze Łabędzim” Piotra Czajkowskiego, a klaśnięciem jedną ręką na koncercie Disko Polo z okazji powiatowych dożynek w remizie strażackiej. 

Mirosław Rudziński – Gappa

Zdjęcie pochodzi z unsplash.com